sobota, 14 września 2013

Bagaż podręczny (II)

Dzisiaj kontynuacja tego, co było wczoraj. Tym samym jest to przedostatnia z notek poświęconych Erasmusowi, takie moje osobiste podsumowanie tych szczególnych kilku miesięcy. Pora wrócić już tak na dobre, a nie tylko ciałem. Tytułowy Bagaż podręczny jest więc również rodzajem przepustki do pozornie starej (pozornie, bo coraz częściej przekonuję się, że jednak zupełnie nowej) rzeczywistości.

Jedna z zagrzebskich uliczek

Życzliwość
Podróż jest jedną z takich sytuacji, kiedy bardzo często jesteśmy "skazani" na innych ludzi. A to GPS jednak pobłądził, a to nie wiemy do jakiego tramwaju wsiąść i trzeba zapytać, a to stacje benzynowe zamknięte, a trzeba zatankować. Albo bankomat wciągnął naszą kartę. Niezależnie ile map byśmy ze sobą nie wzięli, ilu przewodników byśmy nie przeczytali i tak najczęściej będziemy potrzebowali pomocy kogoś innego. Na szczęście podróż oprócz tego, że wystawia nas na te różne przygody, skutkiem których jesteśmy w jakiś sposób od kogoś zależni lub potrzebujemy pomocnej dłoni, to ewentualne trudności wynagradza nam przywróceniem wiary w ludzką życzliwość. Mam w pamięci niezliczoną ilość przykładów na to, jak ktoś mi bezinteresownie pomógł, bo się zgubiłam, bo byłam obca, bo nie wiedziałam co i jak. Najczęściej były to drobne gesty, małe wskazówki, ale to właśnie one sprawiają, że ilekroć wracam z jakiegoś wyjazdu, to oprócz radości z zobaczenia nowych miejsc i spotkania się z czymś dotąd nieznanym, mam w sobie takie miłe wewnętrzne ciepło zbudowane na przeświadczeniu: "Kurczę, ten świat jednak jest dobry!". Co ciekawe, im wyjazd ma bardziej ograniczony budżet (autostop, couchsurfing), tym tej życzliwości doświadcza się więcej, a może po prostu liczniejsze są ku niej okazje. Tak czy inaczej nic nie dodaje tak energii jak drobne gesty ludzkiej życzliwości. To jest takie proste, a jednocześnie wspaniałe, że aż żal nie korzystać z tego na co dzień! Mimo, że podróż z Sarajewa była jedną z najgorszych przejażdżek autobusem w moim życiu, to dzisiaj już prawie tego nie pamiętam. Zostało mi za to przemiłe wspomnienie kawy wypitej w czasie 15 minutowego postoju, na którą zaprosiła nas podróżująca na siedzeniu obok Chorwatka. Zaproponowała to tak po prostu, bo zobaczyła obcy paszport, pomyślała, że może nam niewygodnie i nieprzyjemnie, a kawa dobrze nam zrobi. W życzliwości potrzeba niewiele, by wyprodukować bardzo wiele dobrego, dlatego produkujmy :)

Dom na plecach

Idea "domu na plecach" została zainspirowana bardzo dawno temu poczynaniami grupy małych stworzeń nazywanych ślimakami. Pomysł ten szybko podchwycili ludzie i w ten sposób narodził się backpacking, czyli podróżowanie z plecakiem. W skrócie polega to na tym, że wszystko co mam, niosę na własnych plecach. Muszę przyznać, że jest to rodzaj podróżowania, który szczególnie mnie pociąga. Totalny minimalizm, maksymalne ograniczenie własnych potrzeb i podejście w 100% praktyczne ( no może w 99%, bo jedną sukienkę to zawsze trzeba mieć, chociaż w sumie to też rodzaj praktycyzmu). Uwielbiam czuć ciężar plecaka, paradoksalnie nic nie daje mi poczucia takiej niezależności i wolności. Mimo, że na co dzień tworzę wokół siebie raczej twórczy chaos (no jestem bałaganiarą po prostu), w plecaku zawsze wszystko mam uporządkowane. Kiedy odpinam zamek i sięgam do konkretnej kieszeni, zawsze wiem, co w niej znajdę. Nie ma fajniejszego uczucia niż założenie świeżo spakowanego plecaka na ramiona na początku wyjazdu i zdjęcie go w momencie największego spocenia zmęczenia w celu oparcia się na nim.

Chciałabym umieć spakować kiedyś "całe życie" do jednego dużego plecaka. Tak ograniczyć ilość tego, co najpotrzebniejsze, żeby właśnie tyle zajęło. Jest mi do tego jeszcze bardzo, bardzo daleko, ale robię postępy - z każdą podróżą, wyjazdem potrzebuję mniej rzeczy, ale o tym już w następnym punkcie.

Bez - przedmiotowość

Jest takie ćwiczenie, które polega na tym, że uczestniczy otrzymują instrukcję, w której jest napisane, że mają sobie wyobrazić, że w ciągu 30 min muszą opuścić swój dom i nie wiadomo, czy kiedyś do niego wrócą. Ich zadaniem jest zabrać to, co wydaje im się najważniejsze i uzasadnić swój wybór. Zawsze miałam problem z tym ćwiczeniem, a tu bęc, może nie tak dramatycznie, ale musiałam dokonać takich małych wyborów. Bywam sentymentalna i przywiązuje się czasami do różnych dziwnych rzeczy, dlatego przedmioty mają dla mnie znaczenie. Ale wydaje mi się, że nie tylko ja jedna. Za sprawą zmysłów już chyba tak mamy, że jak coś możemy pomacać, zobaczyć czy powąchać, jak jest materialne, to łatwiej nam dzięki temu przywoływać różne wspomnienia, chwile, które inaczej musielibyśmy utrzymywać wyłącznie siłą umysłu. Wyjazd zmusił mnie do zostawienia jednak w domu kilku przedmiotów, z którymi bardzo nie lubię rozstawać się na dłużej, czyli zawsze do tej pory miałam je tam, gdzie mieszkałam. Nie było tego dużo, ale i tak wożenie tego tam i z powrotem byłoby problematyczne, więc jednak zostawiłam na "bezpieczne przechowanie". Kiedy wróciłam okazało się, że może jednak te przedmioty nie są aż takie ważne. Nadal je bardzo lubię i fajnie, że są, ale to "przywiązanie" mi przeszło. Zrozumiałam, że są tylko symbolami pewnych przeżyć i same w sobie nie mają wartości.

Ponieważ ubrania to w sumie też przedmioty, więc również zaliczają się do tego podpunktu. Miałam z tym dość duży problem, bo mam małą słabość do zawartości mojej szafy. Wyjazd nauczył mnie jednego: niezależnie czy pojechałabym tam na pół roku, czy na trzy lata, należało wziąć tylko te ulubione, całkowicie niezastąpione, w których chodzi się latami aż do zdarcia, a potem szuka po sklepach czegoś identycznego. Wszystkie pozostałe były zbędnym balastem.

Spontaniczność

Kilka lat temu byłam osobą, która uwielbiała planować. Jeżeli nie miałam czegoś poukładanego w głowie w punktach z datą realizacji, to wydawało mi się, że cały świat legnie w gruzach, a ja zostanę nimi przywalona. Potem okazało się, że jednak bez planu szczegółowego też można żyć i nawet lepiej to wychodzi. Nie mówię, że nagle liczy się tylko szaleństwo i hej, przecież nie myślmy o tym, co będzie jutro, tylko żyjmy chwilą. Ale nauczyłam się, że często decyzje podejmowane spontanicznie przynoszą nam to, co najlepsze. Wyjazd poniekąd wymusił na mnie dużą elastyczność i umiejętność podejmowania szybkich decyzji. I wiecie co, jest mi bez tej mojej "listy zadań" dużo lepiej, nagle tyle spraw stało się prostszych. Bardzo polecam.


I tak chyba w końcu mój Bagaż podręczny jest gotowy. Ale może ktoś z Was ma zupełnie inny albo dorzuciłby coś do mojego?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz