środa, 29 maja 2013

Hrvatska Pošta, czyli o Krainie Absurdu

Jeżeli kiedykolwiek wydawało Wam się, że nasza ojczysta Poczta Polska to żywy relikt komunistycznej przeszłości, niewydajny, skrajnie powolny i całkowicie odporny na klienta, to znaczy, że nigdy nie mieliście do czynienia z jej chorwacką odpowiedniczką (odpowiednicą?). Tym samym dzisiejszy artykuł sponsoruje:

 Pech chciał, że w połowie maja zepsuł się mój notebook i poprosiłam rodziców o przysłanie mojego starego laptopa. Nikt nie spodziewał się wtedy, że ta zwykła prośba będzie wstępem do wielkiej przygody w Krainie Absurdu. Początkowo nic nie zapowiadało nadprogramowych emocji. Pani zza okienka przyjęła przesyłkę o zadeklarowanej wartości, przybiła pieczątkę priorytet, podała numer przesyłki i powiedziała, że laptop za trzy, maksymalnie pięć dni zostanie doręczony. Były to najdłuższe trzy dni w moim życiu, bo trwały aż dwa tygodnie.  Przy czym o Poczcie Polskiej nie mogę powiedzieć nic złego, bo dostarczyła paczkę w dwa dni do Chorwacji, gdzie utknęła w Urzędzie Celnym w Zagrzebiu aż na 10 dni. I tutaj zaczyna się historia prawdziwej walki, poświęcenia i nadziei do samego końca...

Tak się składa, że zagrzebski Urząd Celny w przededniu dołączenia Chorwacji do Prawdziwej Europy przykłada dużą wagę do różnych pieczątek, a jakieś tam pocztowe naklejki priorytet niewiele ich obchodzą, więc telefony i pytania nie zdołały przyspieszyć "standardowej procedury", która trwała 10 dni... Dlatego wczoraj, kiedy otrzymałam wiadomość, że mój laptop został zwolniony przez urząd i jest już na poczcie, czym prędzej tam pobiegłam. Pani za okienkiem najpierw przekonywała mnie, że nic nie doszło. Potem po przeliterowaniu i zapisaniu mojego nazwiska, wysłuchaniu historii przesyłki i konsultacji z koleżanką, okazało, że jednak jest! Nie posiadałam się ze szczęścia i niemal w podskokach zjawiłam się na pocztowym zapleczu, gdzie czekało na mnie to, co na zdjęciu poniżej. Mój urodzinowy list, który jak zauważyła Pani z poczty "O, a to powinno dojść już w czwartym miesiącu". (W tym miejscu robimy małą przerwę w czytaniu i zapamiętujemy: Zwrot akcji I). 
 Prezent należy do zdecydowanie najlepszych jakie kiedykolwiek w życiu dostałam, a jego zawartość jest bezcenna (przypuszczalnie podobnie jak moja mina na jego widok)
Odebrałam więc spóźnioną jedynie o miesiąc przesyłkę i zapewniona przez Panią z Poczty, że laptop będzie na pewno jutro rano, jeszcze na jeden dzień uzbroiłam się w cierpliwość. Nie wiedziałam, że prawdziwa przygoda nadal jeszcze przede mną.

Dzisiaj rano udałam się na pocztę (nauczona doświadczeniem) wraz z karteczką moim imieniem i nazwiskiem, numerem przesyłki oraz kodem, który wyświetlił mi się w systemie śledzenia paczek obok komunikatu "Przesyłka doręczona w miejsce przeznaczenia". Niestety okazało się, że mojego laptopa nadal nie ma, choć według systemu jest. Nadal jeszcze uśmiechnięta, zapytałam czy może nie można by się dowiedzieć, gdzie jest ta moja przesyłka, bo jestem gotowa sama po nią podjechać. Wówczas Pani z Poczty wykonała kilka tajemniczych telefonów i podała mi numer, pod który miałam dzwonić, żeby uzyskać dalsze instrukcje. Pierwsze kilkanaście razy nikt nie podnosił słuchawki, ale pomyślałam, że to wszystko takie tajemnicze, więc to pewnie względy bezpieczeństwa. Kiedy w końcu odezwał się głos po drugiej stronie, okazało się, że mój informator nie może podać mi pożądanych informacji (czyli, gdzie do cholery jest mój laptop?!), ale zna numer, pod którym jest inny informator, który być może poda mi następny numer, do kolejnego informatora. Ostatecznie otrzymałam numer faksu. Postanowiłam więc wrócić na pocztę i powtórzyć zeznanie. Pani ponownie wykonała kilka tajemniczych telefonów i okazało się, że zgodnie z systemem o godzinie 10:28 moja paczka znalazła się w Poczcie Głównej w centrum miasta i tam mogę po nią pojechać. Tak też zrobiłam. (Tutaj przerwa: Zwrot Akcji II) W budynku Poczty Głównej przechodząc od jednej Komnaty Tajemnic do następnej i tak cztery razy, w końcu udało mi się podać mój numer przesyłki. Tym razem oprócz wykonania kilku tajemniczych telefonów, zabrano mi również dowód osobisty, więc byłam pewna, że trafiłam do Miejsca Przeznaczenia. Jednak Pani z Poczty Głównej powiedziała mi, że jest całkowicie pewna, że paczka o 10:28 znalazła się na mojej osiedlowej poczcie i jest tam na 100%. (Proszę odnotować: Zwrot akcji III)
Kiedy wróciłam na moją osiedlową pocztę i powiedziałam, że moja paczka przecież jest tutaj, Panie z Poczty Osiedlowej powiedziały,  że te Panie z Poczty Głównej są nienormalne, że jej absolutnie nie ma i przecież nie mogła się teleportować. A ja pomyślałam, że Franz Kafka chyba nigdy nie miał do czynienia z chorwacką pocztą - w przeciwnym razie fabuła "Procesu" musiałaby być inna. 
Ponownie zostało wykonanych kilka tajemniczych telefonów i Pani z Poczty (którą najwyraźniej targały matczyne uczucia, bo powiedziała mi, że też ma dziecko i wie jak to jest czekać na paczkę z domu - dla tych, którzy znają chorwacki mały bonus: dokładnie użyła słowa domovina, co chyba miało podkreślić wagę sytuacji) powiedziała mi, że zaraz oddzownią z Poczty Głównej i wszystkiego się dowiemy. Telefon jednak milczał i wtedy powiedziała złowrogim szeptem: "Damy im jeszcze pół minuty". Na szczęście dzwonek się odezwał, a ja odetchnęłam z ulgą. Nie można natomiast powiedzieć, żeby ulgę odczuła osoba po drugiej stronie słuchawki, bo Pani z Poczty o Matczynych Uczuciach zaczęła krzyczeć, że jak tak można traktować obcokrajowca, że nie mieści jej się to w głowie i że mają ruszyć dupę. Nie można odmówić jej siły perswazji, bo po 20 minutach ( i 14 dniach) kurier wręczył mi moją przesyłkę.

Dwa tygodnie śledzenia przesyłki, oczekiwań i telefonów kosztowały mnie zaledwie 100 zł na przesyłkę i 40 zł cła. Jednak wartość zdobytych doświadczeń jest nieoceniona: serce matki może wszystko, a możliwość bycia w dwóch miejscach na raz nie jest dla Chorwatów żadną tajemnicą.



poniedziałek, 27 maja 2013

Dres spoko jest

Jeżeli chodzi o lifestyle w Chorwacji, to pisałam już trochę o tym, gdzie należy bywać, co jeść i mówić, więc w razie czego jesteście przygotowani na spotkanie ze światem zagrzebskiego mainstreamu. Ale dzisiaj przypomniało mi się o najważniejszym, czyli w co się ubierać. 
W Zagrzebiu (a to stolica, więc jak wiadomo narzuca trendy) hipsterstwo rozumiane na zachodnioeuropejski sposób jest całkowicie out, więc worko-czapki, kamizelki po pradziadku i swetry Kononowicza możecie zostawić w domu. Zamiast tego z szafy wyciągamy dres (jeżeli nie mamy, to nikomu się nie przyznajemy i czym prędzej biegniemy do sklepu). 

W Chorwacji panuje prawdziwy DRES code. Odzienie, które u nas kojarzone jest raczej z panami od arbuzów pod pachami, niezbyt przyjemnym sposobem bycia i zamiłowaniem do gadżetów takich jak maczety, tutaj jest strojem właściwie na każdą okazję i dla każdego. Dresik jest zawsze ok i wyglądamy w nim tak samo stylowo idąc do menzy, na zajęcia czy do kościoła. Bluzę czasami zastępujemy ramoneską lub sweterkiem, ale spodni nigdy! W ostateczności, kiedy bardzo się spieszymy i szczególnie zależy nam na wygodzie, można zastąpić je legginsami. 

Model dresiku właściwie nie ma znaczenia, ale sama podążając za letnimi trendami, zdecydowałam się na mój ulubiony o tej porze roku motyw marynarski, czyli "piasek - morze".
Sesja odbyła się na korytarzy akademika - oszczędny wystrój tego miejsca i wpadające przez okna światło dodatkowo podkreśliły walory tej stylizacji

Najlepiej czuję się w klasycznych stylizacjach, więc zdecydowałam się na zestawienie jasna góra + ciemny dół, ale w miesiącach letnich nie należy bać się również odwrotnego połączenia, czyli ciemna góra + jasny dół. Natomiast na specjalne okazje, zamiast neutralnej szarej bluzy, zakładam jedną z moich ulubionych - motyw Fifi Lapin zawsze sprawi, że będziemy fashion, niezależnie od okoliczności.

Natomiast kiedy nie mamy czasu zastanawiać się, które połączenie góry i dołu będzie korzystniejsze, bo zostały nam już tylko cztery godziny do wyjścia, ratunkiem będzie kondomo-dresik. Jest to ryzykowna stylizacja i pewnie bardziej spodoba się tym, którzy lubią odważne rozwiązania. Ale za to nie wymaga już żadnych dodatków, a mimo to nie ma szans, żeby nasz outfit został niezauważony! 
Stylizacja jesienno - zimowa, w letniej nie zakładamy skarpetek

niedziela, 26 maja 2013

Lista życzeń

W życiu każdego Erasmusa w Chorwacji przychodzi taki moment, kiedy nie możne już dłużej patrzeć na menze. Studencka stołówka na początku wydawała mi się niemal ósmym cudem świata, który jednocześnie udaremniał wszystkie plany dietowe i pozwalał oszczędzić sporo pieniędzy. Obecnie każde spojrzenie na menze wywołuje u mnie wzdrygnięcie. 
Rok temu na Długiej...

Nigdy nie byłam wielką fanką gotowania, chyba że w układzie "Ty gotujesz - ja jem". W każdym innym trzymałam się od garnków raczej z daleka. Ale potem zmuszona przez różne okoliczności, zaczęłam eksperymenty z gotowaniem wielogarnkowym - danie było zwykle jednogarnkowe, ale zlew wielo-brudno-garnkowy. Z czasem nabrałam trochę wprawy i dzisiaj nawet lubię nieco pokucharzyć. Co prawda codzienne przygotowanie obiadów nadal nie jest moim ulubionym zajęciem (dlatego tak bardzo podziwiam moją Mamę, której zawsze się chce i zawsze jest pysznie), ale niezwykłą przyjemność sprawia mi gotowanie dla kogoś. Po trzech miesiącach stołowania się w menzie wręcz MARZĘ o tym, żeby ugotować coś własnego. Niestety, nie mam tutaj takiej możliwości, więc póki co ograniczyłam się do ułożenia listy kulinarnych życzeń do zrealizowania po powrocie:

1. Penne ze szpinakiem (z dodatkiem czerwonej cebuli i sera)
2. Krem z pora
3. Tarty: ze szpinakiem, z porem i na słodko - może być ze wszystkim, ale zwłaszcza z leśnymi owocami lub truskawkami i mascarpone
4. Ciasto i koktajl truskawkowy mojej Mamy
5. Ryż z kurczakiem i warzywami
6. Jajecznica
7. Kanpka z jajkiem w koszulce
8. Pierogi z kapustą i grzybami
9. ...

Nie, nie jestem w ciąży. Po prostu jedzenie w menzie nie zna żadnych przypraw, często jest zimne i wszystkie dania opierają się o kruh i krumpir (chleb i ziemniaki). Menza nie odkryła też do tej pory zbyt wielu warzyw, a te które istnieją, są serwowane wyłącznie pod postacią papki. No, może oprócz stałej w menu "sałatki" z surowej kapusty. A z drugiej strony paradoks menzy polega na tym, że mimo, iż niesmacznie, je się tam codziennie. Ale to wynika z groszowych cen jedzenia i całkowitego braku kuchni w akademikach.

Nigdy bym nie przypuszczała, że to właśnie jedzenie będzie jedyną rzeczą, do której nie będę umiała się przyzwyczaić...

czwartek, 23 maja 2013

Noc Muzeów w Zagrzebiu

Właściwie był to bardziej wieczór niż noc, bo większość muzeów była otwarta od godziny 18 do 22, kilka podobno do 1 w nocy. Nie wyglądało na to, żeby akcja cieszyła się duża popularnością - z moich obserwacji wynika, że skorzystali na niej przede wszystkim turyści. Sama planowałam odwiedzić pięć, skończyło się na trzech. 

Muzej za umjetnost i obrt (Muzeum sztuki i rzemiosła) 
Trg maršala Tita 10

Jest to bardzo duże muzeum, które znajduję się w ścisłym centrum miasta i bardzo łatwo tam trafić. Jest też naprawdę ogromne. Myślę, że eksponaty są liczone w tysiącach. Pytanie, czy ilość idzie w parze z jakością... Jeżeli ktoś lubi oglądać rzeczy, które można też dostać na pchlich targach, tylko najczęściej w wersji dużo gorzej zachowanej, to nie powinno mu się nudzić. Dla mnie było tam wszystkiego za dużo, a starocie za szklaną gablotą nie mają takiego klimatu jak wyłożone na kocu na Hreliću. Wystawa aparatów fotograficznych, kompasów i zegarów prezentowała się całkiem nieźle, ale nie było tam żadnych nadzwyczajnych eksponatów i nic, czego nie moglibyśmy zobaczyć gdzie indziej. 



Etnografski Muzej (Muzeum Etnograficzne)
Trg Mazuranića 14

Również w centrum miasta, bardzo blisko Muzeum sztuki i rzemiosła. Tutaj było dużo ciekawiej, być może dlatego, że w muzeum właśnie ma miejsca wystawa "Świat zabawek", a jak wiadomo, powroty do czasów dzieciństwa zwykle są przyjemne. Część eksponatów była przeznaczona do wypróbowania, co sprawiło, że całe zwiedzanie było niezłą zabawą! Ponadto we wszystkich salach rozbrzmiewały dźwięki dziecięcych zabaw, piosenek i kołysanek, co skutecznie na chwilkę przeniosło mnie te kilkanaście lat wstecz...
Takie mogłabym mieć! Właściwie nawet oba
Kilka sal Muzeum Etnograficznego zostało przeznaczonych na imponującą wystawę strojów ludowych. Niestety, manekiny miały wyjątkowo złowrogie wyrazy pseudo twarzy, więc spędziłam tam tylko chwilkę, by jak najszybciej powrócić do beztroskiego świata zabawek! 

Hrvatski muzej naivne umjetnosti (Chorwackie Muzeum Sztuki naiwnej)
Sv. Ćirila i Metoda 3, Gornji grad

Podobno jest to pierwsze na  świecie Muzeum Sztuki naiwnej. Większość eksponatów stanowią dzieła chorwackie pochodzące z XX wieku, ale mają nawet dwa pejzaże pędzla Nikifory. Polecam wizytę w tym miejscu, bo wydaje mi się, że jednak rzadko można oglądać obrazy "sztuki naiwnej" wykonane w technice oleju na szkle, a daje to naprawdę niezwykły efekt. Ponadto Pan Przewodnik szczególnie lubi Polaków, więc chętnie przybliża historię muzeum oraz wszystkich eksponatów i cierpliwie objaśnia tajniki tej mało znanej metody. 

W ramach Nocy Muzeów bardzo chciałam odwiedzić jeszcze Muzeum Techniki, ale niestety tam z nieznanych przyczyn, drzwi nie zostały otwarte dla zwiedzających i wszystko, co udało się zobaczyć, to budka telefoniczna stojąca przed wejściem:
 "Telefon nie służy do zabawy i nie jest eksponatem"


wtorek, 21 maja 2013

Zielono mi

W Zagrzebiu bardzo podoba mi się to, że jest to miasto mocno zielone: mnóstwo drzew, sporo parków. Trudno jest jednak ocenić, co zostało celowo zagospodarowane pod "kulturę trawy", a co zupełnie przypadkowo stało się miejscem miejskiego wypoczynku i rekreacji. Przykładem na to jest brzeg rzeki Sawy. 
Powszechnie wiadomo, że jak Bulwary to tylko krakowskie, więc po pierwszym spacerze wzdłuż wałów byłam rozczarowana. Przede wszystkim tym, że nie widać w ogóle rzeki, a chodnik to po prostu wydeptana ścieżka, na której takie same prawa mają spacerowicze, fani joggingu, rowerzyści i swobodnie biegające psy. Po czasie zaczęłam jednak rozumieć, dlaczego miejscowi tak bardzo lubią to miejsce. 
Przede wszystkim wały nad Sawą są bardzo szerokie i zawsze wystarczy tam miejsca dla wszystkich, nikt sobie nie przeszkadza, choć zajęcia są różne. Ponadto drzewa wokół sprawiają, że właściwie jestmy całkowicie wolni od dźwięku samochodów i wszytkich innych odgłosów miasta. 
 Poza tym Chorwaci bardzo lubią się drużyć (jak ktoś myśli, że zapomniałam już język polski, to odsyłam tutaj http://vucibatina.blogspot.com/2013/05/sowa-za-ktorymi-bede-tesknic.html), więc prawie zawsze można spotkać tam kogoś znajomego. Tym samym nie jest to odpowiednie miejsce, jeżeli chcemy pobyć sami. Od wczesnych godzin porannych aż do późnego wieczora przez brzegi Sawy przewija się mnóstwo ludzi - spacerują, wyprowadzają psy, czytają książki siedząc na ławeczkach, jeżdżą na rowerach, biegają,opalają się. 
Dzięki powszechnie panującej swobodzie, można zapomnieć, że to przestrzeń miejska i poczuć się nawet jak we własnym ogródku. Wynika to z powszechnego w Chorwacji luzu, który udziela się nawet czworonogom, spokojnie biegającym sobie bez smyczy czy kagańca.



poniedziałek, 20 maja 2013

The Cookie Factory, Zagrzeb

Pisałam kiedyś, że w menzie (dla tych, którzy nie pamiętają - studencka stołówka) oprócz śniadań, obiadów, kolacji i całego tego powiedzmy normalnego jedzenia, są też ciastka i lody. Te drugie naprawdę pyszne, szkoda, że ciągle tylko w kilku tych samych smakach, te pierwsze natomiast już nie zawsze takie dobre i szybko się nudzą. Dlatego ostatnimi czasy coraz popularniejsze stały się wyprawy "na ciasteczko". Efektem jednej z nich była wizyta w The Cookie Factory.

Jest to prawdziwy ciasteczkowy raj i każdy łasuch z pewnoscią odnajdzie tam swoje małe Conieco. Wybór jest ogromny: od orzechowych ciasteczek, przez tarty, muffinki aż po torty - po prostu niebo w gębie! A lody również mają bardzo dobre i nakładają naprawdę duże porcje. 

The Cookie Factory bardzo łatwo znaleźć, ponieważ znajduje się przy jednej z najpopularniejszych ulic w centrum miasta. Ponieważ to jedyne takie miejsce w tej okolicy, zwykle jest dosć tłoczno i trzeba chwilkę czekać na podanie słodkosci. Te kilka/kilakanście minut można sobie umilić (i od razu się dokształcić), spoglądając na ekrany, na których wyświetlane są krótkie kulinarne filmiki. 

Przechodząc obok ogródka The Cookie Factory bardzo trudno jest powstrzymać się od wejścia "na ciasteczko", warto więc pamiętać, że słodkości ich produkcji wyjątkowo szybko uzależniają!  
Pisała dla Państwa Uzależniona.

The Cookie Factory
Tkalčićeva 21

niedziela, 19 maja 2013

Kim's Coffee, Zagrzeb

Wśród dziesiątek kawiarni rozsianych po wszystkich uliczkach Zagrzebia, ogródków przepełnionych aromatem świeżo parzonej kawy zatęskniłam za nieco mniej gwarnym, kameralnym miejscem, w którym oprócz (niezastąpionej już dla mnie) kawy, można napić się też koktajlu czy owocowego smoothie. Po ok. 40 minutach spaceru z centrum miasta udało się nam znaleźć Kim's Coffee i spędzić w nim kilka wyjątkowo leniwych chwil sobotniego popołudnia.
Większość zagrzebskich kawiarni jest urządzona oszczędnie i raczej przypadkowo, a jeżeli coś tworzy klimat tych miejsc, to zwykle nie jest to wystrój. W Kim's Coffee jest inaczej - zadbano tam, by nie tylko było smacznie dla języka, ale też miło dla oka. 

Jasne wnętrze i ciekawie dobrane dodatki sprawiają, że w środku jest po prostu ślicznie i słodko. Zaraz po przekroczeniu progu kawiarni, gorąca szarlotka z gałką lodów waniliowych i bitą śmietaną + orzeźwiająca lemoniada same przyszły mi na myśl, przyprowadzając ze sobą cały szereg miłych skojarzeń. Już po kilku minutach czułam się prawie jakbym siedziała na jakieś różowej chmurce, a sobota miała się nigdy nie skończyć... (Ehh, ale jednak się skończyła.)
Wygodne kanapy i nie za głośna muzyka dodatkowo wpływają na kameralny charakter Kim's Coffee, które wydaje się być idealnym miejscem na spotkanie w celu nieskończonego plotkowania.


Chociaż ze względu na te pełne poduszek kanapy ukryte po kątach i serduszka na ścianach na jakąś zachowawczą randkę chyba też byłoby dobre. 



Na zewnątrz oczywiście ogródek:

 Żeby trafić do miejsc takich jak Kim's Coffee trzeba się nieco oddalić od centrum miasta i trochę pobłądzić mniejszymi ulicami. Ale sobotni spacer po rozleniwionym Zagrzebiu bardzo sprzyja takim poszukiwaniom, a satysfakcja na końcu z truskawkowym smootkie w ręce (a nawet w buzi) gwarantowana!


Kim's Coffee
Petrova ulica 21


czwartek, 16 maja 2013

Słowa, za którymi będę tęsknić

Jedną z największych przyjemności wynikających z codziennego błądzenia po systemie obcego języka jest odkrywanie słów, których brakuje w języku ojczystym. Odnajdywanie tych miejsc "niewysłowienia", na które ludzie posługujący się innym językiem znaleźli receptę lub krótsze/łatwiejsze/bardziej logiczne formy.
Dzisiaj o trzech chorwackich czasownikach, które nie są niezastąpione, bo można znaleźć im odpowiedniki (zachowujące sens) w języku polskim. Ale przełożone na polszczyznę nigdy nie będą w użyciu tak wygodne, swobodne i naturalne.

javiti se - w najprostszym tłumaczeniu znaczy tyle, co odezwać się/dać znać. Ale tak naprawdę jest to słowo dużo pojemniejsze - "javić" można się przyjacielowi, mamie, pracodawcy i można to zrobić osobiście, przez telefon, mailem, a nawet gołębiem pocztowym. Oprócz ilości sposobów, na które możemy się "javić", mamy też ilość sytuacji: kiedy dojedziemy gdzieś szczęśliwie i chcemy o tym poinformować, ale również, kiedy po prostu kończymy rozmowę i chcemy komuś przekazać coś na kształt naszego "to odezwij się" lub też kiedy mamy do przekazania całkiem nowe wieści. Jest to słowo bardzo przydatne i często używane, które przede wszystkim stanowi obietnicę kontaktu. Na co dzień bardzo często zastępuje takie zwroty, jak: "to odezwij się do mnie", "daj znać", "napisz maila", "zadzwoń", "skontaktuj się ze mną" itp. 

družiti se - tłumaczone jako przestawać z kimś/przyjaźnić się/uspołeczniać, właściwie bez problemu mieści wszystkie te tłumaczenia w sobie. Družiti se odnosi się do przyjemnie spędzanego czasu z innymi ludźmi, udzielania się towarzysko. Nie chodzi tutaj jedynie o najbliższych znajomych, chociaż kiedy odpowiadając na pytanie o znajomość z kimś, odpowiemy družimo se, to automatycznie informujemy, że spędzamy z tą osobą czas. Fantastyczne jest to, że tego czasownika nie trzeba dodatkowo określać i tak družimo se idąc na spacer, do teatru, na piwo czy na imprezę lub wycieczkę w góry. Spolszczona wersja "chodźmy się podrużyć" tak mi się spodobała, że nie sądzę, żebym przestała jej używać po powrocie. 

uživati - wg słowników polskie tłumaczenie to cieszyć się, ale zgodnie z przesłaniem bliżej temu czasownikowi raczej do angielskiego enjoy. Uživaj pada bardzo często na końcu rozmowy lub przy pożegnaniu jako dobre życzenie. Nie jest w znaczeniu tak poważne jak carpe diem, ale zwraca uwagę na korzystanie z przyjemności życia, okazji. W języku polskim też czasami mówimy "poużwajcie sobie" albo "no to używajcie", ale jednak nomen omen używa się takich zwrotów bardzo rzadko. W chorwackim jest to powszechne i bardzo miłe, bo oznacza, że nasz rozmówca życzy nam dobrej zabawy, korzystania z przyjemności, poczucia komfortu i zadowolenia oraz relaksu, w tym, co akurat zamierzamy robić lub tam, gdzie się wybieramy. 
Jest już czwartkowy wieczór, zbliża się weekend, więc  uživajte!


wtorek, 14 maja 2013

Jak się tutaj studiuje? cz. II

Niby luźniej, ale niekoniecznie łatwiej (zwłaszcza dla Erasmusa) jak się okazuje. Zwykle uważa się, że Erasmus to taki czas, kiedy nic nie trzeba robić, a już na pewno nic związanego z uczelnią, studiowaniem i sesją. Ale (nie)stety nie do końca tak jest, przynajmniej w Chorwacji. 

 
Teoretycznie wydaje się, że podejście do studiowania jest tutaj luźniejsze. W standardzie Chorwaci mają do wykorzystania trzy nieobecności, ale w praktyce wygląda na to, że opuszczają znacznie więcej zajęć. Czasami muszą z tego powodu napisać dodatkową pracę, a czasami po prostu przechodzi bez echa. Często zdarza się też, że jeżeli ktoś ma coś przygotować za zajęcia, po prostu na nie nie przychodzi. Na kolokwiach (jeśli już takowe są) ściągają na potęgę – niby u nas też sporo się ściąga, ale nie powiedziałabym, żeby odbywało się to w aż tak bezczelny sposób. Między innymi z tego powodu zaufanie wykładowców do studentów również jest ograniczone. Przykład z życia – wczoraj, kiedy zaproponowałam wykładowcy temat mojego eseju egzaminacyjnego, wprost mi powiedział, że nie jest pewien, czy może się na to zgodzić, bo skoro to proponuję, to pewnie mam już gdzieś napisaną taką pracę i chcę ją powtórnie wykorzystać... Ale z drugiej strony wielu wykładowców również przybrało podobny stosunek – kiedy studentów nie ma na zajęciach, wiedzą, że pewnie siedzą na piwie i właściwie chętnie by do nich dołączyli. To kolejna ciekawostka – jedno piwo międzyzajęciowe (ewentualnie siedem) jest bardzo popularne chyba wszędzie, ale w Polsce niekoniecznie pije się je siedząc na schodach wydziałowego budynku lub w pubie, który znajduje się w środku, obok sal wykładowych.
Poza tym kontakty między wykładowcami i studentami są dużo mniej formalne – nikt tutaj nie zwraca się do prowadzącego „per panie profesorze” i odwrotnie – nikt nie mówi do studentów przez „proszę państwa”.

Wydawałoby się, że w takich warunkach student Erasmusa nie powinien mieć żadnych problemów. Okazuje się jednak, że aż takim rajem dla zagranicznych studentów Chorwacja nie jest. Program wymian ruszył dopiero dwa lata temu i być może dlatego większość wykładowców nie miała jeszcze do czynienia ze studentami Erasmusa. To z kolei powoduje popadnie ze skrajności w skrajność. Niektórzy nie bardzo wiedzą, co takiego mogliby zaproponować zagranicznemu studentowi, więc niczego od nich nie wymagają, a zaliczenie i ocenę dają za samą obecność na zajęciach lub jakiś niewielki projekt. Ale zwykle nie jest tak kolorowo i wymagania są identyczne wobec studentów chorwackich i zagranicznych. I tutaj zaczynają się schody. Powiedzmy, że w ramach zdobycia oceny z zajęć musimy napisać esej egzaminacyjny na kilkanaście stron, tak jak wszyscy w naszej grupie. Wykładowca nie bierze pod uwagę tego, że napisanie pracy w obcym języku zajmie nam dużo więcej czasu i wysiłku niż naszym chorwackim kolegom. Najtrudniej jest na przedmiotach wykładanych w języku angielskim – tam każdy wykładowca wychodzi z założenia, że dla wszystkich studentów jest to obcy język, więc nie ma mowy o jakichkolwiek erasmusowskich ulgach.

Z jednej strony zgadzam się z tym, że Erasmus nie ma być tylko czasem wiecznej imprezy i punktów ECTS przywożonych za nic. Ale z drugiej studiowanie w obcym języku nie jest wcale takie łatwe i nie zawsze zdanie egzaminu w Polsce oznacza więcej pracy niż zaliczenie sesji na obczyźnie. 

niedziela, 12 maja 2013

Rakija, burek i lenistwo

Już od dwóch tygodni zbieram się do napisania tekstu o Bałkanach, a przede wszystkim o tym, dlaczego "Chorwacja to nie Bałkany". Ale jest to temat trudny i skomplikowany, więc staram się go rozpracowywać stopniowo, dlatego dzisiaj pokrótce o najpopularniejszych chorwackich stereotypach.

A jest ich cała lista, więc po kolei*:

1. Nie ma posiłku, który nie zostałby doprawiony Vegetą  - rzeczywiście słynna pseudo przyprawa jest produktem chorwackim, z którego cały naród jest dumny i podobno między innymi z tego słyną w świecie. Ale nie wydaje mi się, żeby tego nadużywali (a już na pewno nie w menzie!), poza tym nie znam też polskiego domu, w którym nie byłoby Vegety. 

2. Nie ma obiadu bez kawałka mięsa - mięso to nadal podstawa, ale coraz większą popularnością zaczyna cieszyć się dieta wegetariańska. 

3. Cała rodzina jest bezrobotna, ale w garażu stoi nowy samochód - Chorwacja ma olbrzymi problem z bezrobociem, ale na ulicach tego nie widać. Być może wynika to z tego, że nadal wielu ludzi pracuje nielegalnie. To samo dotyczy okularów - nawet jak nie masz, co do przysłowiowego garnka włożyć, to na nosie masz mieć firmowe okulary.

4. Jeżeli nie znacie czyjegoś imienia, to użyjcie Ante, Ivan/Ivana lub Ana, a na pewno traficie - to jak u nas Ania i Ola, a teraz Julka i Jaś, czyli wołamy jedno dziecko i "efekt piaskownicy" mamy murowany. Chociaż Ante w Chorwacji rzeczywiście bardzo dużo. 

5. Rakiji nie pije się tylko przy okazji świętowania, ale używa już jako środka do mycia okien, "olejku" do masażu i jako lekarstwa - nie wiem jak z tymi oknami, ale wszystkie pozostałe wykorzystania są skuteczne i przyjemne (podobno). 

6. Naczynia myje się najpierw ręcznie, potem wstawia się je do zmywarki - nie wiem, nie widziałam. 

7. Młodzi ludzie mieszkają z rodzicami póki nie założą własnej rodziny - faktem jest, że Chorwaci to naród dość familijny, ale myślę, że tutaj przemawiają względy życiowe (jest wygodniej) i ekonomiczne. 

8. Nie używa się mikrofalówek, bo są niezdrowe i promieniotwórcze - a to akurat prawda. Chorwaci raczej sceptycznie patrzą na wszystko, co podgrzewa jedzenie podejrzanie szybko. Mają też zupełnie inną definicje, jeżeli chodzi o fast food, ale to im akurat liczę na duży plus. 

9. Nastolatka potrafi wypić więcej niż jakikolwiek obcokrajowiec - jasne, o nas też tak mówią. Niby panuje tutaj luźniejsze podejście do alkoholu, ale nie zauważyłam, żeby pili wyłącznie na umór. 

10. Chorwacja i chorwackie morze (czyli ta część Adriatyku, którą uważają za swoją, jeżeli można tak to określić) są najlepsze na świecie i uważają tak nawet ci, którzy nigdy poza Chorwację nie wyjechali - kraj i morze mają naprawdę przepiękne i nie znam nikogo, komu ich wybrzeże by się nie spodobało. Ale faktem jest, że Chorwaci tacy trochę są, że ich zdaniem mają wszystko "najlepsze, najstarsze i największe" na świecie, a już na pewno w tej części Europy. Nie raz brzmi to nieco zabawnie, ale w sumie słucha się tego przyjemniej niż ciągłych narzekań na rodzime strony.

11. Rodzice są przekonani, że nic z was nie wyrośnie, jeżeli nie pójdziecie na studia - u nas też kilka lat temu był wielki bum na studia, a teraz w temacie odzywają się wyłącznie krytyczne głosy. Tutaj to się dopiero zaczyna. 

12. Zaraz po urodzeniu jesteś ekspertem w trzech dziedzinach: polityce, piłce nożnej i medycynie - a to jest chyba taki międzynarodowy stereotyp, a już na pewno słowiański, 

13. Powodem zamieszek na stadionach jest policja - no cóż, taka sytuacja. 

14. Nie wychodź z domu póki włosy całkowicie ci nie wyschną - po pierwsze niezdrowo, a po drugie nieelegancko. 

15. Nie siedź w pobliżu otwartego okna, bo jeszcze nabawisz się zapalenia płuc (nawet latem) - niestety, ale zauważyłam, że Chorwaci są o wiele bardziej wytrzymali jeżeli chodzi o brak powietrza w pomieszczeniach, albo może po prostu są przyzwyczajeni do wyższych temperatur i im to nie przeszkadza. 

16. Na waszym weselu było ponad 1000 osób, z czego rozpoznajecie tylko trochę ponad połowę gości - duże i huczne wesela nadal są popularne, ale powoli zaczyna się odchodzić od tej tradycji.

*Cała lista została sporządzona na podstawie rozmów z Chorwatami, obserwacji i chorwackiego artykułu nt. stereotypów.

piątek, 10 maja 2013

W maju rodzą się najlepsi ludzie i powstają najfajniejsze rzeczy!

No dobrze, może niekoniecznie się to sprawdza i przyznaję, że jest to stwierdzenie na tak zwaną "potrzebę chwili", ale przyznajcie sami, że maj ma w sobie coś niezwykłego. Wiosna ciężkie dni pogodowego niezdecydowania ma już za sobą, więc wszystko kwitnie, pachnie i szaleje. Więcej czasu spędzamy na świeżym powietrzu i z większym optymizmem wstajemy z łóżka, bo przecież do wakacji już całkiem blisko, a za oknem tak pięknie! Poza tym miesiąc rozpoczynający się długim weekendem, musi być po prostu z założenia fantastyczny.

Być może dzięki tej pozytywnej aurze maj sprzyja również otwieraniu & startowaniu miejsc i inicjatyw tak wyjątkowych, jak na przykład WYTWÓRNIA.


Kilka tygodni temu pisząc o moich ulubionych miejscach w Krakowie, wspomniałam, że wkrótce na liście pojawi się jeszcze jedno. I oto jest! Wytwórnia z założenia miała być przestrzenią łączącą co - working i fab- lab, a pomysły na realizację tych planów dojrzewały od miesięcy. Obecnie można chyba powiedzieć, że Wytwórnia oprócz stworzenia i udostępnienia miejsca do pracy polegającej na projektowaniu, prototypowaniu i małej produkcji, jest też kołem dla ludzi bez koła, jak ktoś ładnie i trafnie to ujął. Swoje miejsce do pracy i wygodne biurko (już od jutra na Zabłociu) znajdą nie tylko ci, którzy chcą coś wytwarzać, ale również tacy, którzy chcą popracować nad modelem, polakierować ramę, wywołać film w ciemni, nagrać animację stop-motion, szyć ubrania, poprowadzić warsztaty z oprogramowania open source itd. A już na pewno wszyscy, którzy do tej pory nie potrafili znaleźć dobrego miejsca na realizację swoich pomysłów i cenią współpracę z ciekawymi ludźmi. 

Od kilku miesięcy kilkanaście w porywach do kilkudziesięciu osób głowiło się, robiło burzę w mózgach swoich i cudzych, rzucało pomysłami i szukało najlepszych rozwiązań. Potem chwycili za młotki, gwoździe, wiertarki i aż strach się bać, co jeszcze. Z resztą zobaczcie sami:
Autor:  Mateusz Kozak, źródło: Fanpage Wytwórni

Dzięki tym wszystkim wysiłkom już jutro oficjalne otwarcie Wytwórni! Szczegóły tutaj: https://www.facebook.com/events/617536451608199/?fref=ts i tutaj: http://www.youtube.com/watch?v=Yd-6tFI_dc8&feature=youtu.be

A dla tych, którzy boją się, że nie trafią mapka:

Wszystkie zdjęcie i materiały wykorzystane w tej notce pochodzą z https://www.facebook.com/WytworniaKrakow?fref=ts. Like it! 




środa, 8 maja 2013

Tu i tam: Opatija

Żeby dłużej już nie denerwować tych, którzy Majówkę spędzili w dalekiej zimnej Polsce, dzisiaj ostatni post z cyklu Tu i tam... w tym tygodniu. A główną bohaterką ubiegłego weekendu była Opatija.

  
Opatija (podobnie jak Pula, Rovinj i Poreč) jest jedną z najchętniej odwiedzanych przez turystów miejscowości na półwyspie Istria. Przyjeżdżają tu ludzie w każdym wieku, również starsi, ponieważ jest to jedno z największych chorwackich uzdrowisk - od lata cieszące się olbrzymią popularnością, zwłaszcza wśród turystów z Niemiec. 
Duże zainteresowanie turystów, piękne, czyste i dobrze przygotowane plaże oraz świetna pogoda (średnia temperatura roczna to 14°) wpływają niestety na ceny, które do niskich nie należą. Poza sezonem jest znośnie, ale hotele i restauracje w centrum miasteczka czekają raczej na tych, dysponujących grubszym portfelem. 
 Pewnym ratunkiem dla studenckiej kieszeni są liczne prywatne apartamenty i pokoje. Ofert jest mnóstwo, poza szczytem sezonu, spokojnie można znaleźć w pełni wyposażony, duży apartament z tarasem z widokiem na morze w odległości 200 m od plaży w cenie 10 - 15 euro za osobę, co brzmi już całkiem dobrze. Nawet jeżeli nie uda się nic wcześniej zarezerwować przez Internet, to dość łatwo jest znaleźć coś na miejscu, a omija nas problem wnoszenia opłaty rezerwacyjnej. Więcej o apartamentach, hotelach i wakacjach w Chorwacji już wkrótce.
 

Opatije mogę polecić właściwie wszystkim, bo każdy znajdzie tutaj coś dla siebie. Ci, którzy uwielbiają wylegiwać się na plaży, a wieczorem napić drinka, na pewno nie będą zawiedzeni. Mnie co prawda brakowało trochę widoku otwartego morza, bo przy takim najbardziej lubię pływać. Ale położenie nad Zatoką Kvarnerską ma swoje zalety - jesteśmy osłonięci przed zimnymi wiatrami, a i woda cieplejsza (w niedzielę miała 21°, a to dopiero początek maja. Tym, którym wydaje się, że to niewiele, przypominam, że Bałtyk osiąga do 23°).

Taki tam mały wieloryb

 Ale swoje miejsce znajdą również wszyscy, poszukujący ciszy i spokoju. Opatija jest pełna małych parków, ławeczek postawionych na uboczu. Spacerując wzdłuż morza, co kilka metrów można znaleźć maleńką zatoczkę osłoniętą skałami, do której prowadzi kilka schodków w dół - kawałek swojej własnej plaży.

 Nie brakuje też atrakcji dla dzieciaków - liczne place zabaw, które znajdują się również bezpośrednio przy plaży wyglądają na bardzo przyjazne dla rodzinek na wakacjach. 
Dla trochę starszych też się okazało przyjazne...

Poza tym (jak właściwie na całym chorwackim wybrzeżu) możemy nacieszyć oczy pięknymi widokami, które w Opatiji dodatkowo podkreśla bujna śródziemnomorska flora, zadziwiająca intensywnością chyba wszystkich odcieni zieleni. 


Uważnie zwiedzając, można się natknąć i na polskie akcenty (i nie chodzi mi w tym miejscu o tłumy Rodaków na Majówce):

Nie jestem wielką fanką miejscowości typowo turystycznych, które pękają w szwach od hoteli, restauracji, biur podróży itd., a niestety tego wszystkiego w Opatiji bardzo dużo. Ale muszę też przyznać, że nie jest to przereklamowana miejscowość i jej popularność jest całkiem zasadna. Dlatego jeżeli ktoś szuka fajnego miejsca na wakacje w Chorwacji, a Dalmacja wydaje mu się nieco za daleko, to właśnie znalazł :)