niedziela, 31 marca 2013

Historia z jajkiem w tytule

Mamy święta - to taki rodzinny, radosny czas, więc przyszła pora na osobistą historię, która wydarzyła się kilkanaście dni temu w menzie (dla tych, co nie pamiętają - studencka stołówka). Głównym bohaterem będzie jajko, więc pozostaniemy w klimacie wielkanocnym. 

Słowem wstępu: śniadania serwowane przez menzę nie należą do najsmaczniejszych, kanapki najczęściej wymagają uzupełniania, bo są np. z samym serem. Wtedy na osobnym talerzyku bierze się ugotowane na twardo jajko, obiera się je, kroi na plasterki i układa na kanapkę.
 
Nauczona przez obserwację innych, sama też postanowiłam w ten sposób wzbogacić kanapkę i całkiem przez przypadek odegrałam alternatywną scenę ze ślimakiem z "Pretty Woman":

Żółtko z mojego jajka jakimś cudem postanowiło wystrzelić i trafić prosto w twarz chłopaka siedzącego na przeciwko. Nie muszę chyba dodawać, że mój wyczyn wzbudził nieco większą konsternację  i pani z menzy nie odpowiedziała, że to się na okrągło zdarza, ale raczej upewniła w przekonaniu, że "ci studenci z Erasmusa to są jednak dziwni". Być może to wina szalonego jajka z menzy, a być może tego, że ja mam trochę farta do takich różnych dziwnych zdarzeń, ale na wszelki wypadek Was ostrzegam - uważajcie na jajka, bo nigdy nic nie wiadomo!

sobota, 30 marca 2013

Dialogi drogi cz. I

Podróż z Chorwacji nie była łatwa*. Zmierzając w kierunku ziemi ojczystej, pokonaliśmy wiele przeszkód - góry, korki, warunki atmosferyczne i przede wszystkim nieprzyjazne Węgry. Ale po raz kolejny potwierdziło się, że podróże kształcą - warto np. uczyć się języków obcych. 

Rozmowa z Węgierskim Policjantem (dalej jako WP):

F.: Do you speak English?
WP: No. Deustch?
F.: No
WP: Problem?!
F.: Da

No to pogadali.
Spotkanie z Panem od Spycharki też było bardzo ciekawym doświadczeniem, niestety nieprzekładalnym. 

*Ocaliły nas tylko polskie ballady rockowe - nigdy wcześniej nie miałam takich "piosenek drogi", ale jak wiadomo nie ma jechania bez śpiewania, więc polecam. W najtrudniejszych chwilach szczególnie wspierała nas Agnieszka, śpiewając z nami "Nieeee trzeeeebaaa mi twoooich łeeez":


piątek, 29 marca 2013

Powroty

Znacie taki popularny turystyczny zwyczaj, kiedy wrzucamy monety do jakiegoś zbiornika wodnego, bo chcemy w to samo miejsce wrócić? 

Kilka lat temu przebywając na wakacjach w jednym z nadmorskich miast, usłyszałam rozmowę matki z (na oko) 5 – letnim synem podczas wrzucania do fontanny „pieniążka powrotu”. Chłopiec właśnie wykonywał zamaszysty ruch ręką, który miał najprawdopodobniej całkowicie i skutecznie zatopić monetę w fontannie, kiedy przerwał mu krzyk mamy: „Skarbie, ale nie tak dużo! Nie trzeba wrzucać tak dużo!”, na co chłopiec odpowiedział: „Mamo, ale ja bardzo chcę tu wrócić!”.

Nadmienię, że dziecko miało w rączce 5 zł, co rzeczywiście byłoby wyróżniającą się kwotą, wśród leżących w fontannie jednogroszówek. Poza tym nie wiem, jak wśród dzisiejszych przedszkolaków, ale kiedy sama miałam 5 lat, wydawało mi się, że każda kwota większa niż 2 zł to już spory majątek.

Dzisiaj przypomniałam sobie tę historię przy okazji świątecznego powrotu do domu i zastanawiałam się, co takiego sprawia, że powroty często są dużo ważniejsze niż same wyjazdy. Zwiedzając, często obiecujemy sobie, że „jeszcze tu wrócimy”, bo tyle pięknych widoków, przygód i niezwykłych przeżyć. Ale tak naprawdę tęsknimy chyba za tym, co czujemy – to jak z robieniem zdjęć. Niby robiąc zdjęcie chcemy zachować obraz, ale w rzeczywistości chodzi nam o chwilę. O namiastkę tego, co przeżywaliśmy, dzięki czemu możemy udawać, że cokolwiek możemy mieć „na zawsze”.
Każdy z nas chętnie wraca do ludzi, chwil i miejsc. Zwłaszcza kiedy „tam” ktoś lub coś na nas czeka.

A Wy, gdzie najchętniej wracacie? 

środa, 27 marca 2013

Kiedy mama mówi do mnie po polsku, a tata govori hrvatski

Od kilku lat dwujęzyczność dzieci wychowywanych w rodzinach wielokulturowych jest jednym z najpopularniejszych tematów wśród językoznawców, pedagogów i psychologów. Powszechnie uważa się, że dzieci dwujęzyczne rozwijają się szybciej i uczą w inny sposób niż ich rówieśnicy, ale z drugiej strony coraz częściej podkreślane jest, że są zagrożone specyficznymi zaburzeniami rozwoju językowego. Różne są też definicje dwujęzyczności, ale najczęściej przyjmuje się, że dziecko dwujęzyczne to takie, które wychowuje się w rodzinie, gdzie ojciec mówi do dzieci w innym języku, niż matka. I właśnie z takimi Dzieciakami miałam przyjemność dzisiaj pracować dzięki warsztatom zorganizowanym przez Polską Szkołę w Zagrzebiu. 

Nasza grupka liczyła 18 dzieci w wieku od 6 do 12 lat. Wszystkie urodziły się w Chorwacji, ale jedno z rodziców ma polskie korzenie (najczęściej mama). Na co dzień chodzą do chorwackich szkół i przedszkoli, ale w soboty chętnie (no, może czasami lekko pod przymusem) uczęszczają na zajęcia do Polskiej Szkoły. Ponadto w czasie wakacji, przerw świątecznych i innych dni wolnych szkoła organizuje dla nich różne warsztaty, których głównym celem nie jest nauka języka, ale paradoksalnie właśnie wtedy najchętniej uczą się polskiego. 
Pierwszym językiem wszystkich Dzieciaków jest chorwacki, to po chorwacku się kłócą, cieszą i automatycznie odpowiadają, co nie znaczy, że nie rozumieją, kiedy mówi się do nich po polsku. Praca i zabawa z nimi wymaga dużej cierpliwości i bardzo łatwo samemu się pogubić w tej dwujęzycznej rzeczywistości. Pierwsza, podstawowa i najważniejsza zasada, której dzisiaj się nauczyłam: kiedy mówimy do dziecka po chorwacku, nie liczmy na to, że odpowie nam po polsku i odwrotnie. W ten sposób powodujemy tylko, że dziecko czuje się jeszcze bardziej zagubione. Ale jeżeli kilkakrotnie powtórzymy nasze pytanie po polsku, jest duża szansa, że w końcu otrzymamy na nie polską odpowiedź. O tym jak wygląda praca z dziećmi dwujęzycznymi oraz nauka polskiego jako języka drugiego i obcego z pewnością jeszcze sporo napiszę, jedno wiem już dzisiaj - jest to doświadczenie super-ciekawe!
"Matka Polka"
"Mam chusteczkę haftowaną..."

wtorek, 26 marca 2013

Move!

Jest 26 marca, w Chorwacji pada śnieg. Najchętniej listopadowym zwyczajem zakokoniłabym się w kocyk z kubkiem gorącej herbaty i książką w ręce. Dlatego dzisiaj tylko (a nawet aż) motywujący filmik, dla Was i dla mnie. Byle do wiosny!


poniedziałek, 25 marca 2013

Zagrzeb: Lauba

Miejsca takie jak Lauba* stają się coraz popularniejsze i sporo ich przybywa. I dobrze, bo są pełne potencjału. 


Lauba jest po części galerią sztuki współczesnej, gdzie młodzi artyści mają szansę realizować własne projekty, a po części przestrzenią kreatywną promującą coworking. Bardzo przyjemne miejsce, ale jeżeli jesteście w Zagrzebiu tylko na chwilkę, to nie warto się tam wybierać. Wystawy co prawda często się zmieniają, ale póki co poza obiecującym pomysłem, nie ma tam nic spektakularnego. Zaletą jest to, że z wejściówką z Lauby bilet do Musum of Broken Realtionships jest 50% tańszy, co sprawia, że właściwie mamy dwa bilety w cenie jednego. Poza tym przy kasie można poprosić o bezpłatne oprowadzenie po Laubie - polecam, bo sztuka współczesna bywa nieco niezrozumiała, a historia samego miejsca też jest ciekawa. 





*Ciekawostka: w gwarze śląskiej lauba to 1. ganek, 2. altana.

niedziela, 24 marca 2013

Zagrzeb: Museum of Broken Relationshpis

Czyli historia o tym, że ludzie nie potrafią się rozstawać.

Muzeum jest stosunkowo nowym miejscem na mapie Zagrzebia, zostało otwarte w 2010 roku, ale cieszy się dużą popularnością. I tym byłam na początku bardzo zaskoczona. Rozstania zwykle nie są tym, o czym ludzie chcą pamiętać, raczej dążymy do tego, żeby te smutne chwile jak najszybciej zostawić za sobą, a nie stawiać im pomniki. Oczywiście, sama idea stworzenia takiego miejsca jest oryginalna, więc wielu idzie tam po prostu z ciekawości. Ale sekret sukcesu Muzeum tkwi w czymś innym...
 Na pierwszy rzut oka eksponaty to w większości zwykłe przedmioty. Jednak do każdego dołączony jest opis autorstwa ofiarodawcy i to właśnie on sprawia, że tak naprawdę w Museum of Broken Relationships wystawiane są nie rzeczy, a uczucia. A wśród prezentowanych eksponatów - emocji mamy bardzo duży wybór. 
Od tych niby zabawnych:
poprzez wzbudzające wręcz pozytywne uczucia:

wzruszające:
zaskakujące:

bardzo poruszające:

aż po smutne:
pełne złości:
żalu i rozgoryczenia:

Każdy znajdzie coś dla siebie, bo każdy ma swoją historię i swój przedmiot. Patrząc na te w Muzeum, przypominamy sobie nasze własne rozstania i uczucia. Uświadamiamy sobie, ile z tamtych chwil jeszcze w nas pozostało (albo i nie). Według mnie do ekspozycji mogliby dodać jeszcze listę piosenek, wraz z opisami oczywiście.

Ludzie nie potrafią się rozstawać. Próbujemy sobie z tym radzić na setki różnych sposobów. Czasami płaczemy w poduszkę albo pijemy na umór, a czasem wystawiamy nasze bardzo prywatne pamiątki na widok publiczny w Muzeum. Tak czy inaczej, zawsze wychodzi słabo. 
 "but it is bad timing"

sobota, 23 marca 2013

Utakmica

Wczoraj na stadionie Maksimir w Zagrzebiu w meczu (chorw. utakmica) eliminacji Mistrzostw Świata 2014 Chorwacja zmierzyła się z Serbią. Na piłce się nie znam, więc nie będę relacjonować przebiegu spotkania. Napiszę natomiast co nieco o atmosferze, która towarzyszła temu wydarzeniu i ze sportem miała niewiele wspólnego. 
Gigantyczna koszulka reprezentacji - zawieszona już 3 dni przed meczem
Wczoraj w Zagrzebiu chyba nie było samochodu, który nie miałby chociaż maleńkiej flagi

Dla większości Chorwatów wczorajszy mecz nie był jedynie ważną rozgrywką, ale "rzeczą historyczną", więc brak wsparcia dla drużyny traktowany był jako zaprzeczenie chorwackości. 
Antagonizmy między Chorwacją i Serbią nie są żadną tajemnicą, ani zaskoczeniem, często miały też swoje odbicie w sporcie. Wczoraj, by uniknąć niepotrzebnych zamieszek, na stadion zostali wpuszczeni jedynie kibice chorwaccy. Ponadto piłkarze obu drużyn od tygodni zwracali się do wszystkich z prośbą o zachowanie spokoju i sportową atmosferę. Czy to się udało? Pod stadionem podobno sytuacja była dość napięta, ale nie dotarłam tam w obawie o komplet własnego uzębienia (wszyscy nam bardzo odradzali wycieczki pod Maksimir, niektórzy nawet sugerowali, żeby nie wychodzić z domu). Natomiast na głównym Trgu, gdzie kibice zgromadzili się, by wspólnie oglądać mecz, było co prawda bardzo nacjonalistycznie, ale raczej spokojnie. Chociaż wśród typowych przyśpiewek kibiców nie brakowało również pieśni, mających rodowód wśród Ustaszy (faszystowska organizacja chorwacka).
Wśród wszystkich flag, chorągiewek, koszulek, były i takie gadżety:
Z ogniem w sercach
Bardzo przyjemnie natomiast oglądało się mecz w pubach, choć niełatwo było znaleźć wolne miejsce. Atmosfera udzieliła się również dziewczynom:
Całe szczęście mecz zakończył się wynikiem 2:0 dla Chorwacji i świętowanie trwało właściwie do rana. Jednak nadal trochę niepojęte jest dla mnie, że tyle emocji, dekoracji itd. (nawet tramwaje jeździły z chorągiewkami - jak na przyjazd papieża!) towarzyszyło jednemu meczowi, bo ja czułam się trochę jak na "bałkańskim mundialu".

czwartek, 21 marca 2013

Biblioteka ♥

Do tej pory uważałam, że nie jestem kimś, kto zakochuje się często, właściwie przytrafia mi się to raczej rzadko. A przynajmniej przytrafiało, póki nie przyjechałam na Erasmusa. Może to przez tę wiosnę, ale dzisiaj znowu się zakochałam, tym razem w Bibliotece (będzie z dużej litery, bo to biblioteka przez duże "B"!). 


Budynek, w którym mieści się knjižnica ma 5 pięter i jest połączony z budynkiem Filozofskog Fakulteta, więc nie trzeba opuszczać wydziału, żeby dotrzeć do czytelni i bibliotecznych zbiorów. Ktokolwiek to projektował, musiał sporo czasu spędzić nad książkami i wiedział, co dla pracujących i czytających w bibliotekach jest najważniejsze. Cały budynek jest przeszklony, dzięki czemu zawsze i we wszystkich miejscach pracy jest doskonałe oświetlenie. 

Poza tym dużo miejsca i te kanapy z oparciami, które są elastyczne i można sobie tak
pół - leżeć, no coś wspaniałego! 
A na "polskiej" półce Pilch, Tokarczuk, Stasiuk - lepiej być chyba nie mogło:
Ale Mickiewicza też mają sporo, więc może się jakoś uda napisać tę całą magisterkę:
I coś specjalnie dla polonistów:

Od dzisiaj to jedno z moich ulubionych miejsc w mieście!