niedziela, 15 września 2013

Split

Świat wydaje się ogromny. Tyle pięknych miejsc, nadal nieodkrytych jeszcze zakątków. Czasami odnoszę wrażenie, że objęcie umysłem tej całości jest niemożliwe. Ale mimo tego ogromu, tej wielości i różnorodności, udaje się nam znaleźć "swoje miejsce na Ziemi". Jest to uczucie rzadkie, niezwykłe, często niespodziewane. Przyjeżdżamy gdzieś jak do wielu miejsc wcześniej, zachwycamy się widokami, poznajemy kulturę, próbujemy lokalnych potraw i nagle czujemy "to coś". I od tej pory to jest nasze miejsce. Dla mnie jest to Split.

Żeby zrobić to zdjęcie, wstałam bardzo wcześnie rano. Prób było kilkanaście, a może kilkadziesiąt - żadne się w sumie nie udało.Ale i tak jest to jedno z moich ulubionych zdjęć. A ten maleńki punkt na wodzie to pan pływający kajakiem w sobotni poranek.

O stolicy Dalmacji chciałam napisać już wielokrotnie. Przygotowywałam informacje turystyczne na temat Splitu, bo jest to destynacja bardzo popularna. Chciałam opisać zabytki, plaże, gdzie zjeść, gdzie się wybrać. Ale z tego zrezygnowałam. W końcu piszę o Splicie dzisiaj, notkę całkowicie niepodróżniczą, ale za to bardziej osobistą niż wszystkie inne na tym blogu. To tam zaczął się tak naprawdę mój Erasmus i dzisiaj w taki sposób chciałabym jakoś symbolicznie zamknąć ten etap - myślami wracając właśnie do Splitu.

Rok temu - wrzesień 2012

W Splicie byłam już kilkukrotnie, więc kiedy dowiedziałam się, że właśnie tam będzie organizowany kurs językowy, od razu wiedziałam, że chcę jechać. Bo czy jest lepszy sposób na pierwszy jesienny miesiąc niż przedłużenie lata w Dalmacji? (To jest pytanie retoryczne.)

Po przyjeździe byłam jednak trochę rozczarowana. Stan akademika mocno odbiegał od tego, czego się spodziewałam, nikogo nie znałam. W Polsce zostawiłam kilka niedomkniętych spraw i tak jakoś całościowo było średnio. Trzy i pół tygodnia później wsiadałam do autokaru do Krakowa wiedząc, że spędziłam jeden z najlepszych miesięcy mojego życia. Może nawet najlepszy.

Był to miesiąc pełny wrażeń. Małych podróży. Ludzi, którzy od razu znaleźli wspólny język i po kilku dniach spędzali ze sobą czas, jak starzy przyjaciele. Codziennych małych radości. Wielu niezapomnianych imprez. Leniwych popołudni. Wielkich uczuć. Długich kąpieli w morzu. Śniadań z widokiem na morze i wieczorów z butelką wina nad jego brzegiem. Zachodów słońca. Czas dziecięcej beztroski. Wspólnego gotowania. Świetnej zabawy. Nocnych rozmów. Dużych przygód. Nowych doświadczeń. Lokalnych smaków. Spełnionych marzeń. Chwil tak ulotnych, że nie sposób ich opisać.

Te pojedyncze elementy złożyły się na jeden - inspirację. Wszystkie sprawy, niepokoje i zmartwienia gdzieś przy tym wszystkim wymiękły. Miałam swoje "jedz, módl się, kochaj" w miesiąc.

Nigdy jeszcze nie było mi tak ciężko wracać do domu. Zwykle po pewnym czasie podróży gdzieś tam moje myśli w jego kierunku same uciekają, tym razem tak nie było. Kiedy autokar się spóźniał, już miałam nadzieję, że może uda mi się zostać choć dzień dłużej. Ale jednak przyjechał. Wsiadłam, a tam pełno cebulaczków po ostatnim turnusie i przy nie ostatnim kielonku na drogę. Z jednym z nich miałam dzielić siedzenie w autokarze, więc jedynym moim planem było jak najszybciej włączyć muzykę i zasnąć. Ale nagle za sprawą dziwnego zbiegu okoliczności, dostałam nowego towarzysza podróży - chłopaka, który wracał z żagli. Przegadaliśmy całe trzynaście godzin podróży, dzieląc się przeżyciami, żartami, muzyką. Jakbyśmy znali się od lat. Było to spotkanie osobliwe i przemiłe. Idealne zakończenie miesiąca w Splicie.

Mimo, że bardzo tego chciałam, nie udało mi się odwiedzić Splitu choć na kilka dni przed powrotem z Erasmusa. Ale wiem, że jeszcze nie jeden raz się zobaczymy i bardzo na to czekam. W końcu to moje miejsce.

A Wy znaleźliście już swoje? Bardzo Wam tego życzę.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz