wtorek, 27 sierpnia 2013

Chorwacki bankomat zeżarł polską kartę! Uwaga turyści!

Mimo, że wydaje mi się (z naciskiem na słowo wydaje), że na co dzień jestem osobą dość zaradną i ogarniętą, to najróżniejsze moje pomyłki, przejęzyczenia i przygody są już niemal legendarne. Z Wami do tej pory podzieliłam się chyba tylko jedną, ale myślę, że nawet ta krótka historia daje już pewne wyobrażenie o moich możliwościach. Czasami jednak przechodzę nawet samą siebie, jak na przykład przy bankomacie w Rijece.
W przedostatnim dniu moich małych wielkich wakacji, pustka w moim portfelu zaprowadziła mnie do bankomatu, żeby hajs znowu się zgadzał. No dobra, tak naprawdę zaprowadziła mnie Marta. W każdym razie po całym cudownym spędzonym na pływaniu, leżeniu i szeroko pojętym wypoczynku dniu, udałyśmy się na poszukiwania banku, w którym prowizja wyniesie może nieco mniej niż miliony monet. Tak się składało, że na moim koncie zasilanym przez Unie Europejską zostało całe okrągłe 1, 46 euro, więc pierwszy raz po niemal pół roku korzystałam ze swojej polskiej karty. I to właśnie było źródło całego nieszczęścia.

Podchodząc do bankomatu, myślałam sobie o tym, jak fantastycznie minął mi dzień i jak fantastyczny będzie wieczór i w ogóle jakie wszystko jest fantastyczne. Wtedy wpisałam kod pin po raz pierwszy. Bankomat nie wydał mi gotówki, za to wypluł z siebie małą białą karteczkę, której nie zauważyłam. Nadal rozmyślając o tym, jaki świat jest piękny, a życie cudowne, niezrażona protestami "maszynki do pieniędzy" wpisałam kod pin po raz drugi. I po raz trzeci. I pewnie wpisałabym go jeszcze i po raz czwarty, gdyby nie to, że nie było już takiej potrzeby, bo bankomat z głośnym mlasknięciem wessał moją kartę (jestem pewna, że gdyby tylko mógł, z pewnością by się na końcu oblizał). Dopiero wtedy spojrzałam na białe karteczki, które próbowały uratować moje ostatnie pieniądze i uświadomić mi, że jednak wiedzą lepiej i wpisuję zły kod pin. Bo zamiast wprowadzić pin do polskiej karty, z uporem przebywającej zbyt długo na słońcu blondynki przyzwyczajenia wprowadzałam zabezpieczenie do karty "od stypendium". Kiedy po kilku sekundach totalnego oszołomienia (ten widok, kiedy bankomat zaciąga się Twoją złotą kartą!), zrozumiałam popełniony błąd, padło na mnie coś, co musiało być bladym strachem.

Żeby nie zostawiać Was o tak późnej porze z poczuciem niedosytu, powiem już teraz, że wszystko skończyło się dobrze. Ale w jaki sposób karta do mnie wróciła, opowiem już jutro, bo wiąże się to z jeszcze jedną rzeczą, o której od dłuższego czasu chciałam napisać. Dlatego dzisiaj zostawiam Was z "ciąg dalszy nastąpi". No i jeśli chcielibyście zostać nagle w obcym mieście z 1,46 euro na koncie, to już wiecie jak to się robi! Polecam, Vucibatina, ft. Anna Piwowarczyk.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz