czwartek, 22 sierpnia 2013

Tam gdzie miejscowi

Mam dwa ulubione sposoby zwiedzania miast: "tam gdzie miejscowi" i "zgubiony znaleziony". Myślę, że oba są powszechnie znany, a zwłaszcza pierwszy cieszy się dużą popularnością, szczególnie w różnych relacjach z wyjazdów. "Wiesz, jedliśmy w takiej małej knajpce, tam gdzie miejscowi", "Piliśmy tam i tam, żadnych turystów, sami miejscowi". Kto z nas tego nie słyszał? A kto z nas tego kiedyś nie powiedział? (Niech pierwszy rzuci mapą).
Oprócz mojego ulubionego morza, na zdjęciu jeszcze Rijeka i zarys masywu Risnjak

Ale rzeczywiście, miasta widziane oczami ludzi, którzy tam żyją, wyglądają inaczej. Pozwalają się odkryć na nowo, nie - turystycznie. Zwykle stają się w ten sposób brzydsze, zwyczajniejsze, takie codzienne, ale przez to też prawdziwsze. I dużo ciekawsze. Mimo, że Rijekę odwiedziłam już w maju, wróciłam do niej raz jeszcze pod sam koniec Erasmusa. Tym razem bardziej ze względów prywatnych niż podróżniczych. Te kilka dni sprawiło, że miasto, które co prawda polubiłam już za pierwszym razem, za drugim oczarowało mnie tak bardzo, że zaczęłam rozważać opcję pomieszkania tam przez trochę.

Być może była to zasługa Marty i Ivana, którzy byli najlepszymi gospodarzami i przewodnikami pod słońcem! Ivan mieszka w Rijece od dziecka, więc tego, co usłyszałam od niego, nie przeczytałabym pewnie w żadnym przewodniku. Marta spędziła właśnie tam swojego Erasmusa i postanowiła zostać chwilę dłużej, zamieniając się z nieznajomej w tutejszą. Najwyraźniej ta przemiana poszła Jej bardzo sprawnie, bo już pierwszego dnia zaprowadziła mnie na plażę, o której nikt spoza miasta nie ma pojęcia, bo zwykle mówi się turystom, że w Rijece plaż nie ma! Tymczasem są - kameralne, ukryte przed hałasem miasta, przeznaczone dla "samych swoich". Bardzo przyjemne. 
Dowiedziałam się też, gdzie w Rijece najlepiej iść wieczorem pobiegać, że przy nowoczesnym kompleksie basenowym zbudowanym nad samym morzem (fantastyczny widok) codziennie wieczorem odbywa się fitness, którymi uliczkami się najlepiej spaceruje, czy wolno przechodzić na czerwonym czy nie, że najlepszy kawałek pizzy w czasie nocnych powrotów można zjeść w Pizza Cut na dworcu, a imprezy na statkach wcale nie są fajne.

Rijeka przestała być dla mnie tylko ładna lub brzydka, adriatycka lub przemysłowa. Powierzchowna. Tym razem naprawdę ją odwiedziłam, wsłuchałam się w jej rytm i przez chwilę poczułam się nawet "tutejsza". Uczucie zadomowienia szczególnie zyskało na sile w czasie małej przygody z bankomatem, który wciągnął kartę z moimi ostatnimi pieniędzmi, ale o tym już innym razem. Tymczasem zachęcam do podróżowania "tam gdzie miejscowi", bo dzięki temu zabytki i ładne widoki, to tylko początek!

Korzystając z okazji raz jeszcze chciałam bardzo podziękować Marcie i Ivanowi - sprawiliście, że wypoczęłam jak nigdy i naprawdę nie chciało mi się wyjeżdżać. I dziękuję za jajecznice!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz