środa, 21 sierpnia 2013

Morze spokoju

Zmartwień, zobowiązań, rzeczy, o których trzeba pamiętać po prostu nie ma. Myśli bujają w obłokach. A nie, nawet nie - myśli też nie ma, odpływają z każdym delikatnym uniesieniem klatki piersiowej. Całe ciało odpoczywa. Pełny wewnętrzny spokój, całkowity komfort psychiczny i fizyczny. Znacie to uczucie? Wspaniałe, prawda? Zwykle trwa kilka chwil, a potrafi naładować nas na długie miesiące. Ja po nie wyjeżdżam nad morze. 
Ludzie podobno dzielą się na "psiarzy" i "kociarzy", na tych, którzy lubią góry i tych, co wolą morze. Niestety, ja jako ta, która lubi mieć wszystko na raz, pasuję do każdej z tych grup (jeżeli one faktycznie istnieją). Ale muszę przyznać, że nigdzie nie wypoczywam tak, jak nad morzem. Nie mam tutaj na myśli wypoczynku związanego z typowo urlopowym relaksem, że słońce, plaża i drink z palemką. Oczywiście, to są wszystko bardzo fajne rzeczy, ale mnie morze daje coś więcej. Poczucie nieskończonego spokoju.  Uwielbiam patrzeć na morze, słyszeć je i czuć jego zapach. Wypoczywam wtedy doskonale. A jeżeli jeszcze temperatura temu sprzyja, to jak słowo daję, niewiele jest na świecie rzeczy przyjemniejszych niż pływanie w morzu. Potem jeszcze kilkanaście minut drzemki na brzegu i mogę umierać szczęśliwa.
W Chorwacji wiele razy obserwowałam ludzi, którzy mają morze na co dzień, na wyciągnięcie ręki. Wiecie jak to jest, jedziemy sobie podmiejskim autobusem o ósmej rano drogą, która prowadzi wzdłuż brzegu. Przez okno cały czas widać morze i przepiękne wybrzeże. A oni w tym autobusie oparci o siedzenia, przysypiają, słuchają muzyki i zamiast przez okno, to patrzą na drogę. A ja tam z nosem przyklejonym do szyby, jak jakaś co pierwszy raz w życiu na oczy tyyyyle wody widziała, no nie mogłam przestać się uśmiechać! A potem ludzie wracający z pracy, którzy po drodze do domu zatrzymują się na pół godziny na plaży. Przyjeżdżają ubrani w garnitury i garsonki, na fotelach samochodów leżą aktówki, dokumenty, torby z zakupami i laptopami. A oni wychodzą, owijają się ręcznikami, przebierają w kostiumy kąpielowe. Pływają kilkanaście minut, kładą się na chwilkę na kamienistej plaży, by nieco się osuszyć i jadą do domów. Pracować, gotować, sprzątać. Za każdym razem patrzę na to z zazdrością. Mogłabym tak codziennie. Latami. I nie znudziłoby mi się.

Jedne z ostatnich dni mojego Erasmusa spędziłam właśnie w ten sposób - delektując się morzem. Dokładnie je zapamiętując, łapiąc chwile, które przechowuje się jak przetwory na zimę - żeby ogrzały i przypomniały smak ciepłych, beztroskich dni w długie deszczowe wieczory, daleko od morza. 



1 komentarz:

  1. Pamiętam podobne wrażenie z jednego z moich wypadów w słowackie góry (to była chyba Magura Orawska). W pewnym momencie zeszłam z gór do małego miasteczka, które leżało w dolinie i zewsząd było otoczone górami. Pomyślałam sobie, że ci wszyscy ludzie codziennie patrzą na te potężne pomniki natury, że przez cały czas oddychają tym czystym powietrzem i że to wszystko (ten widok i to powietrze) musi z nich czynić mocnych, twardych i wytrwałych ludzi.

    OdpowiedzUsuń