środa, 29 maja 2013

Hrvatska Pošta, czyli o Krainie Absurdu

Jeżeli kiedykolwiek wydawało Wam się, że nasza ojczysta Poczta Polska to żywy relikt komunistycznej przeszłości, niewydajny, skrajnie powolny i całkowicie odporny na klienta, to znaczy, że nigdy nie mieliście do czynienia z jej chorwacką odpowiedniczką (odpowiednicą?). Tym samym dzisiejszy artykuł sponsoruje:

 Pech chciał, że w połowie maja zepsuł się mój notebook i poprosiłam rodziców o przysłanie mojego starego laptopa. Nikt nie spodziewał się wtedy, że ta zwykła prośba będzie wstępem do wielkiej przygody w Krainie Absurdu. Początkowo nic nie zapowiadało nadprogramowych emocji. Pani zza okienka przyjęła przesyłkę o zadeklarowanej wartości, przybiła pieczątkę priorytet, podała numer przesyłki i powiedziała, że laptop za trzy, maksymalnie pięć dni zostanie doręczony. Były to najdłuższe trzy dni w moim życiu, bo trwały aż dwa tygodnie.  Przy czym o Poczcie Polskiej nie mogę powiedzieć nic złego, bo dostarczyła paczkę w dwa dni do Chorwacji, gdzie utknęła w Urzędzie Celnym w Zagrzebiu aż na 10 dni. I tutaj zaczyna się historia prawdziwej walki, poświęcenia i nadziei do samego końca...

Tak się składa, że zagrzebski Urząd Celny w przededniu dołączenia Chorwacji do Prawdziwej Europy przykłada dużą wagę do różnych pieczątek, a jakieś tam pocztowe naklejki priorytet niewiele ich obchodzą, więc telefony i pytania nie zdołały przyspieszyć "standardowej procedury", która trwała 10 dni... Dlatego wczoraj, kiedy otrzymałam wiadomość, że mój laptop został zwolniony przez urząd i jest już na poczcie, czym prędzej tam pobiegłam. Pani za okienkiem najpierw przekonywała mnie, że nic nie doszło. Potem po przeliterowaniu i zapisaniu mojego nazwiska, wysłuchaniu historii przesyłki i konsultacji z koleżanką, okazało, że jednak jest! Nie posiadałam się ze szczęścia i niemal w podskokach zjawiłam się na pocztowym zapleczu, gdzie czekało na mnie to, co na zdjęciu poniżej. Mój urodzinowy list, który jak zauważyła Pani z poczty "O, a to powinno dojść już w czwartym miesiącu". (W tym miejscu robimy małą przerwę w czytaniu i zapamiętujemy: Zwrot akcji I). 
 Prezent należy do zdecydowanie najlepszych jakie kiedykolwiek w życiu dostałam, a jego zawartość jest bezcenna (przypuszczalnie podobnie jak moja mina na jego widok)
Odebrałam więc spóźnioną jedynie o miesiąc przesyłkę i zapewniona przez Panią z Poczty, że laptop będzie na pewno jutro rano, jeszcze na jeden dzień uzbroiłam się w cierpliwość. Nie wiedziałam, że prawdziwa przygoda nadal jeszcze przede mną.

Dzisiaj rano udałam się na pocztę (nauczona doświadczeniem) wraz z karteczką moim imieniem i nazwiskiem, numerem przesyłki oraz kodem, który wyświetlił mi się w systemie śledzenia paczek obok komunikatu "Przesyłka doręczona w miejsce przeznaczenia". Niestety okazało się, że mojego laptopa nadal nie ma, choć według systemu jest. Nadal jeszcze uśmiechnięta, zapytałam czy może nie można by się dowiedzieć, gdzie jest ta moja przesyłka, bo jestem gotowa sama po nią podjechać. Wówczas Pani z Poczty wykonała kilka tajemniczych telefonów i podała mi numer, pod który miałam dzwonić, żeby uzyskać dalsze instrukcje. Pierwsze kilkanaście razy nikt nie podnosił słuchawki, ale pomyślałam, że to wszystko takie tajemnicze, więc to pewnie względy bezpieczeństwa. Kiedy w końcu odezwał się głos po drugiej stronie, okazało się, że mój informator nie może podać mi pożądanych informacji (czyli, gdzie do cholery jest mój laptop?!), ale zna numer, pod którym jest inny informator, który być może poda mi następny numer, do kolejnego informatora. Ostatecznie otrzymałam numer faksu. Postanowiłam więc wrócić na pocztę i powtórzyć zeznanie. Pani ponownie wykonała kilka tajemniczych telefonów i okazało się, że zgodnie z systemem o godzinie 10:28 moja paczka znalazła się w Poczcie Głównej w centrum miasta i tam mogę po nią pojechać. Tak też zrobiłam. (Tutaj przerwa: Zwrot Akcji II) W budynku Poczty Głównej przechodząc od jednej Komnaty Tajemnic do następnej i tak cztery razy, w końcu udało mi się podać mój numer przesyłki. Tym razem oprócz wykonania kilku tajemniczych telefonów, zabrano mi również dowód osobisty, więc byłam pewna, że trafiłam do Miejsca Przeznaczenia. Jednak Pani z Poczty Głównej powiedziała mi, że jest całkowicie pewna, że paczka o 10:28 znalazła się na mojej osiedlowej poczcie i jest tam na 100%. (Proszę odnotować: Zwrot akcji III)
Kiedy wróciłam na moją osiedlową pocztę i powiedziałam, że moja paczka przecież jest tutaj, Panie z Poczty Osiedlowej powiedziały,  że te Panie z Poczty Głównej są nienormalne, że jej absolutnie nie ma i przecież nie mogła się teleportować. A ja pomyślałam, że Franz Kafka chyba nigdy nie miał do czynienia z chorwacką pocztą - w przeciwnym razie fabuła "Procesu" musiałaby być inna. 
Ponownie zostało wykonanych kilka tajemniczych telefonów i Pani z Poczty (którą najwyraźniej targały matczyne uczucia, bo powiedziała mi, że też ma dziecko i wie jak to jest czekać na paczkę z domu - dla tych, którzy znają chorwacki mały bonus: dokładnie użyła słowa domovina, co chyba miało podkreślić wagę sytuacji) powiedziała mi, że zaraz oddzownią z Poczty Głównej i wszystkiego się dowiemy. Telefon jednak milczał i wtedy powiedziała złowrogim szeptem: "Damy im jeszcze pół minuty". Na szczęście dzwonek się odezwał, a ja odetchnęłam z ulgą. Nie można natomiast powiedzieć, żeby ulgę odczuła osoba po drugiej stronie słuchawki, bo Pani z Poczty o Matczynych Uczuciach zaczęła krzyczeć, że jak tak można traktować obcokrajowca, że nie mieści jej się to w głowie i że mają ruszyć dupę. Nie można odmówić jej siły perswazji, bo po 20 minutach ( i 14 dniach) kurier wręczył mi moją przesyłkę.

Dwa tygodnie śledzenia przesyłki, oczekiwań i telefonów kosztowały mnie zaledwie 100 zł na przesyłkę i 40 zł cła. Jednak wartość zdobytych doświadczeń jest nieoceniona: serce matki może wszystko, a możliwość bycia w dwóch miejscach na raz nie jest dla Chorwatów żadną tajemnicą.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz